poniedziałek, 16 września 2013

I

To był normalny dzień, tak mi się właściwie zdawało. Tylko był jeden wyjątek, tego dnia miała przyjechać do naszej klasy nowa dziewczyna aż z... Chyba z Kanady. Byłem okropnie ciekawy jaka będzie- czy będzie taka jak ja, czy taka jak nasz klasowy plastik-team. Szedłem rano do szkoły, jak zwykle przez las, ale czułem się strasznie dziwnie, obserwowany. Nagle poczułem czyjś oddech na karku. W jednej chwili to coś za mną zaczęło warczeć. Odwróciłem się ale zanim zdążyłem to zrobić jakaś dziewczyna w kapturze zniknęła za drzewami. Na początku chciałem za nią pobiec, ale w ostatniej chwili zadzwonił mój telefon.
Filip- Gdzie się szlajasz Wiktor zaraz dzwonek, a my mieliśmy jeszcze zdążyć przed tą nową.
Wiktor- Sory stary już biegnę
Oczywiście dotarłem 10 minut po dzwonku. Wbiegłem do sali od Niemca i zobaczyłem ją. Stała na środku sali. Wyglądała tak pięknie mimo, że była bardzo chuda. Miała ciemne włosy i piękne piwne oczy. Gdy ją zobaczyłem, przestałem myśleć. To było dokładnie jak na romantycznych filmach, gdy dwoje głównych bohaterów spotyka się pierwszy raz. 
-Mam na imię Luna.- powiedziała cicho spuszczając głowę.
-Ty! Znowu spóźniony?- nawet nie słyszałem co mówi do mnie nauczyciel, byłem zbyt zajęty Luną.
-Wiktor!!!!!!- nagle krzykiem wyrwał mnie z transu. 
-Tak! Nie! To znaczy ja już usiądę.
-Tak mi przykro Luna, ale będziesz musiała jakoś znieść towarzystwo Wiktora w ławce- mimo że bardzo nieprzyjemnym tonem to tym jednym zdaniem ten psotny opryszek zdobył u mnie kilka punktów, a odnośnie Luny... Całą lekcje rysowała, bardzo ładne ale odrobinę niepokojące symbole. Może to była abstrakcja, ale wyglądało to dziwnie. Gdy spytałem co rysuje zignorowała mnie. Nagle zobaczyłem łzę która rozmazała słowo Josh. Imię było otoczone czaszkami, kościami i złamanymi sercami.
-Kim był Josh?- spytałem odrobinę obawiając się reakcji, ale Luna nie odpowiedziała. Olewała mnie jak zwykle. Mimo to nie odpuszczałem i pytałem dalej
-Czy on nie żyje??
-Żyje i to właśnie problem!!!- krzyknęła rzucając ołówkiem na drugi koniec sali
-The moon!- oburzył się psor. Luna wepchnęła książki do plecaka i wyszła zatrzaskując drzwi. Gdy zadzwonił dzwonek i właśnie się pakowałem, Klucha kazał mi posprzątać pod ławką. Nie miałem zamiaru znowu kłócić się z panem nadpobudliwym. Schyliłem się by posprzątać, ale nie były to śmieci tylko rysunki Luny. Postanowiłem je zatrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz